-

toscano7

Coś się kończy, coś się zaczyna czyli cesarski patchwork – część 2

Rzymu nie zbudowano w jeden dzień. Wszyscy o tym wiemy. Każdy słyszał to powiedzenie. Ale Rzym nie rozpadł się również w jedną noc. Jocko Willing

 

Patrz na przedstawienie ale myśl jak się ono ma do samej rzeczy Wielki Szu

 

Następnie przychodzi Heliogabal, taki sobie czternastolatek - ancymonek. Chociaż na małe usprawiedliwienie, można snuć smutne refleksje: jak nastolatek, otoczony zdegenerowanymi, perwersyjnymi pochlebcami, w rzeczywistości będący marionetką, w dodatku mając zryty beret przez wschodni kult bożka słońca, mógł w tym wyuzdanym teatrum uciech wszelkiego rodzaju być rozsądny? Pokusy uderzały z mocą macedońskiej falangi! Jednakże na początku, zachwycano się - nie wiemy na ile szczerze, niezwykłą pięknością, wręcz powabem tego młodzieńca, napawano się wdziękiem chłopięcym. Milutki, ładniutka buźka, niby właśnie takim aspektem zewnętrznym dali się jakoby zwieść wojowie, czekający nowego głównodowodzącego, jakoś nie dostrzegli całkiem nieładne, zdegenerowane wnętrze. Chociaż władza to nie konkurs piękności. Heliogabal to nome d’arte, a właściwie Bassjanus, rozsiewano pogłoski że z koligacjami cesarskimi. Szara eminencja wydarzeń to babunia miliarderka Meza.

 

Pozwolono mu poszaleć cztery lata, między rokiem 218 a 222. Sześć razy nieszczęsny się żenił i tyleż razy rozwodził. Wziął nawet o zgrozo nietykalną westalkę za kolejną małżonkę. Kiedy zaś nastąpił moment gdy znudziły mu się baby to pojął za męża niewolnika Hieroklesa, między innymi dlatego że oprócz ponadprzeciętnego przyrodzenia, Hierokles miał mocną rękę. Heliogabal uwielbiał być ostro batożony przez tegoż Hieroklesa, wcielał się wtedy w rolę uległej, potulnej, pokornie znoszącej odjazdy „męża” – „żony”. Takie inklinacje w kierunku sado maso, ból sprawiał mu przyjemność. Wydaje się że wprowadzenie od najmłodszych lat w mroczne misteria kultu wschodniego poprzestawiało mu mocno klepki pod sufitem, przysporzyło rozlicznych wewnętrznych deficytów. Sol Elagabalus, w wersji greckiej Heliogabalom, od tego przydomek Bassjanusa, kult słoneczny taki para baalowski. Przypomnijcie sobie rytuały z Kartaginy, można odnieść wrażenie że ten kult kompletnie zdewastował charakter młodego Heliobala, który był aktywnie zaangażowanym kapłanem tegoż wierzenia. Nade wszystko nasz Cesarz - rozpustny młodzian, sam uwielbiał tytułować się Panią i często powtarzać iż jest: mężem wszystkich żon i żoną wszystkich mężów, szeptano na mieście że to perwersiarz wszelkiego rodzaju...

 

Software mózgu Heliogabala kompletnie mu się skancerował. Kult elagabalski to nie tylko ekstatyczne tańczenie pod wpływem nie wiadomo jakich dragów, przy dźwięku fletów i piszczałek, wszak takie pląsadła są niezwykle „ubogacające kulturalnie” a jak dodamy satanistyczną oprawę sakralną to niektóre "autorytety" będą dziś cmokać z zachwytu. Podkreślmy – iż dla podwyższenia skuteczności, owego "ubogacenia" - konieczne i wskazane są ofiary z ludzi. Najlepiej spośród pięknych i młodych, po co im te piękno...

 

Rozpuszcza się więc wici po całym Cesarstwie by na ofiary przeznaczać młodzież płci obojga, słoneczne bóstwo nie zadowoli się byle jaką brzydotą. Wszak na horyzoncie są ci okropni chrześcijanie co to jedzą i piją krew jakiegoś Chrystusa. Ci to dopiero są zwyrodnialcami! My zaś będziemy propagować swoiste piękno i ubogacającą różnorodność pogańską, nurzając się w strugach ludzkiej i zwierzęcej krwi, babrać się w wnętrznościach złożonych ofiar aby odczytać to co nas czeka. A może da się wprowadzić wiarę Baala w całym imperium? Zastosować syryjski uniwersalizm na rzymskim gruncie? Podłożyć pogańską świnię tym chrześcijanom. Ale to nie w tej konfiguracji panie Hawranek…

 

Heliogabalek przesadza troszkę z tymi ekscesami i ta polityka jest chyba dla niego za ciężka i za trudna, pomyślała Meza, damy mu spokojniejszego Aleksandra do pomocy. Jak pomyślała – tak uczyniła. Zaś Heliogabal – wywróżył sobie, że jak coś pójdzie źle to strzeli se samobója w luksusowej, wypasionej oprawie. Kazał zatem przygotować złotem i srebrem ozdobione sznury i szkarłatne powrozy na których miał się powiesić. Zbudować wieżę ze złotymi schodami wiodącymi na szczyt, z której miał się rzucić w dół, przywdziawszy uprzednio obłędnie drogie, zwiewne szaty. Wiedział co jest ładne, modne, wygodne, na topie. Używał wyłącznie rzeczy wykwintnych, najlepszych, najdroższych. Używane przezeń szaty to tylko miękkie w dotyku jedwabie, niech siermiężni rzymscy villani przyodziewają wełnę. Przygotował cały szereg ostrych narzędzi: złotych mieczy, puginałów i wysadzanych szlachetnymi kamieniami sztyletów, którymi miał się zadźgać jak przyjdzie "ten" czas. Sprokurował słynną szmaragdową skrzyneczkę, gdzie przechowywał trucizny wszelakie - gdyby zdecydował że ten sposób umknięcia w niebyt jest jednak najlepszy.

 

Aleksander Sewer to taki oddech w tym karnawale orgii wszelakich. Żołnierze zdecydowanie go polubili. Heliogabal poniewczasie zauważa że współrządziciel stwarza kolosalne niebezpieczeństwo. Stara się go podtruć, wyjmując ze szmaragdowej skrzyneczki cały arsenał trucizn. Lecz kucharze i obsługa nie idą na ten numer. Za żadne pieniądze. Na nic zdały się akcje oznajmiające że Aleksander nie żyje. Wkurzało to tylko żołnierzy i nie tylko…

 

No to ja wam pokażę! Ja Heliogabal rozganiam z miejsca Senat, i zaraz się do was dobiorę wy niedobrzy żołdacy! Wystąpię z całą srogością kar jakich jeszcze nie widzieliście! Jednak nie było mu dane wykonać tych marzeń. Niedobrzy wojacy szybko i zdecydowanie zadziałali. Wszelkie alternatywne sposoby ucieczki zawiodły: od czekających na stosowną okazję luksusowych powrozów szubienniczych, po szmaragdową skrzyneczkę. Jedyne co się udało to ledwie schować do jakiejś ciemnej alkowy, szafy czy komody. Kto by tam miał głowę do szmaragdowej skrzyneczki, kiedy czuć mroźny oddech śmierci na wypielęgnowanej szyj. Gościa i jego mamusię a także przyjaciół niedawnych uciech, szybciutko znaleziono, z miejsca zaszlachtowano i wrzucono do Tybru - niech płyną do morza.

 

Co dalej? Dalej continuum: kontrolowany chaos i wstrząsanie podwalinami państwa. Następują bunty, spiski, niespodziane wycieczki barbarzyńców, konflikty wschodnie. Bolesne przegrane i wycieńczające zwycięstwa. Pojawiają się i znikają: Aleksander Sewer, Maksymin Trak, Werus Maksymus, Wartynus, Gordianowie: numero uno i due. Balbin, Pupien, Gordian III, Sabinian, Filip I Arab, ten o którym krążą pogłoski że to krypto chrześcijanin a przynajmniej mocno przychylny nowej wierze. Korespondował z chrześcijańskim filozofem Orygenesem, owym specyficznym radykałem który się samo wykastrował. Chyba nazbyt poważnie zinterpretował cytat biblijny iż jeśli jakiś członek jest przyczyną grzechu – należy go po prostu uciąć. A może potrzebował niczym niezakłóconego spokoju do swej intelektualnej pracy?…

 

Dalej wchodzą i jeszcze szybciej schodzą ze sceny historii: Filip II, Sylbanakus, Pakacjan, Jotapian, Sponsjan, Trajan Decjusz, Gajusz Juliusz Pryskus, Licynian, Helleniusz Gallus, Trebonian Gallus, Woluzjan, Emilian, Mereades, Uraniusz Antonin. Nieszczęśliwy Walerian. Cesarz rzymski który dostał się do niewoli Persów, robił u nich za podnóżek gdy Imperator perski dosiadał konia. A była cała stadnina pełnokrwistych rumaków, tak więc robił za uklękniętego schodka często. Jak cesarskiemu jeńcowi się zmarło, gościa wypatroszyli i wypchali – robił za wypchaną kukłę. Następnie lecą: Galien, Walerian II, Celsus, Ingenus, Salonin, Marian, Kwietus, Regalian, Musjusz Emilian… aż się nie chce wymieniać i cała masa innych uzurpatorów i cesarzyków mięknącego Imperium, kto by ich tam wszystkich spamiętał…

 

Uzurpatorzy, Cesarze, inni pretendenci, wygląda na to iż nie są przypadkowi. Pojawianie się i szybkie znikanie aktorów - Cesarzy ze sceny, stwarza podstawy zastosowania swoistego eksperymentu: rozregulowania funkcjonującego jeszcze mechanizmu i stworzenia podwalin iż te obszary, dzielnice jeszcze całego Cesarstwa – przygotują się do własnej drogi. Jest to taka testowana na żywym organizmie państwa operacja czy da się w przyszłości zrobić trwałe „rozbicie dzielnicowe” w zachodniej części imperium rzymskiego. Tak jak w bliższych nam czasach panowie w czarnych skórach i garniturach znad Potomaku, pomyśleli – czy da się rozczłonkować Czerwonego Szatana. Więc poeksperymentujmy. Spróbujmy wpierw rozregulować Bałkany. Popatrzmy, wyciągnijmy wnioski. Da się? Oczywiście że da się...

 

Godny krótkiej wzmianki jest Aurelian, akurat w tym czasie ma miejsce odpadnięcie ważnych części Cesarstwa. Na wschodzie ambitna arabska Zenobia i jej Cesarstwo Palmirskie chce się wybić na niepodległość czyli czerpać pełnymi garściami, gros wziątki lukratywnych zysków z handlu z mitycznym Wschodem a nie być li tylko buforem Rzymian i dzielić się zyskami. Zaś na zachodzie burzy się Galia pod przewodnictwem Tetricusa jako Imperium Galliorum. (Brytania, Galia i Hiszpania) Aurelian idealista, myśli że da się to jeszcze skleić. Mają miejsce działania ofensywno – obronne na potrzeby chwili. Z jednej strony trzeba wzmocnić potężnym murem sam Rzym, że niby nikt no passaran. Znaczy się nie przejdą. Okopanie się w wysokich szańcach z cegły i betonu. A przecież wiadomo że nie ma takich murów i bram na które nie da się wspiąć, obejść, zdobyć i otworzyć…

 

Trzeba jakoś żyć na tym łez padole, więc trzeba dać zarobić pewnym chłopakom zwanym dla niepoznaki spółdzielniami muratorów i budowlańców. Zaś na początek trzeba oczyścić rodzime podwórko, przepędzić rozzuchwalonych barbarzyńców bo północna Italia za mocno im się spodobała. Potem przyjdzie czas na zewnętrznych. Jak pomyślał tak uczynił. Następuje olśniewająca seria zwycięstw oręża rzymskiego. I można krzyknąć gromko hurra! Co ciekawe ani Zenobii ani Tetricusowi włos z głowy nie spadł. Pierwsza w przyszłości robiła za nobliwą matronę w swej luksusowej willi, będącą niby domowym aresztem, zaś drugiemu przyszykowano ciepłą posadkę, bez domowego aresztu. Czyżby sprawdzano komu tak naprawdę było za duszno na peryferiach imperium? Prowokacyjnie otwierając zamknięte okiennice i poluzowując troszeczkę łańcuch zależności? Któż to wie. Sam zaś Aurelian nie miał podobnego szczęścia. Niby srogi, a czasami zadziwiająco łagodny…

 

Otóż pewnego razu zrugał kiedyś głównego ministra Menesteiusa za jakieś popełnione zdrożności a ten wpadł na pomysł że aby ocalić swój tyłeczek, sprokuruje domniemaną listę osób do odstrzału i będzie pokazywał zainteresowanym. Sam siebie a jakże też umieścił na owej liście. Następnie zrobił tournee po zainteresowanych. Zaś ci niezorientowani nieszczęśnicy czując pocałunek śmierci odpowiednio zareagowali. Pisząc odpowiednio, mam na myśli że wcale nie znalazł się żaden obywatelsko odważny, dociekliwy antysystemowiec, aby pójść wprost do Najjaśniejszego Pana i zapytać w cztery oczy: a za co to kochany Cesarzu, umieszczasz mnie na liście do rozwałki, bo tutaj Menesteiusz krąży i pokazuje papiery kto ma pójść pod topór. To taka nagroda, za to wszystko co zrobiłem dla ukochanego Rzymu? A gdzie tam! Komu chciałoby się chodzić i uświadamiać Cesarza! Wybrano inny wariant. Wiadomo było że Aurelian porusza się z nader skąpą obstawą. Poczekano że gdzieś tam pojedzie i pomiędzy Herakleją a Bizancjum huzia na Józia liczną gromadą i zaciukano szybciutko sześćdziesięcioletniego cesarza. Mało to anonimowych rabusi i bandytów krąży po pustkowiach...

 

Kontynuujemy dzieło wstrząsania fundamentami Wiecznej Romy… Następuje cała galeria: uzurpatorów, Cesarzy, różnorodnych kontr-rywali, większych i mniejszych wodzów aspirujących do upajających rozkoszy władzy. Urbanus, Septymiusz, Waballat, Antioch, Tacyt, Florian, Probus, Bonosus, Saturnin, Prokulus, Karus, Numerian, Karinus, Julian…

 

Przychodzi Dioklecjan! Zdolny, obrotny gość, czasami trochę nerwowy, syn wyzwoleńca z Dalmacji. Następuje kolejny etap historii. Dioklecjan nie bawi się w żadne tiu - tiu - tiu republikanizmy czy inne demokracje. Princeps legibus solutu! Cesarz stoi ponad prawem! Dominat. Dioklecjan dominuje. A właściwie daje się bezkompromisowej dominacji męską twarz Dioklecjana. Dominuje armia. Panuje soldateska. I rzecz by można wojskowa, scentralizowana biurokracja. Aż trudno uwierzyć, przecież Dioklecjan aż nazbyt dobrze wiedział że armia jest niewspółmiernie żarłocznym, kapryśnym, nieobliczalnym dzieckiem i czasami ma się takie wrażenie jak gdyby był wręcz głęboko zakonspirowaną matrioszką, koniem trojańskim, złośliwym wirusem - pewnych cywilnych, dziarskich chłopaków w szarych opończach.

 

Bo z drugiej strony na kim się wesprzeć by można było skutecznie złamać potęgę wojska? I otworzyć nowe, dalekosiężne horyzonty ciekawych narracji…

 

Podatki idą na wojsko, kasę w gotówce ciężko ściągnąć, zresztą dewaluuje się w rytmie rozwścieczonego niedźwiedzia grizzly cwałującego wprost przed siebie. Coraz częściej następuje pobór w naturze: w naturze oznacza iż bezpośrednio pobieramy: zboże, drób, woły, zwierzęta hodowlane, pszenicę, mięso, sól, wino, ocet, oliwę, paszę dla koni, czy innych zwierząt pociągowych, ba egzotyczne wielbłądy…

 

Przemysł militarno - wojskowy niczym nienasycony Lewiatan - Moloch, wciągał w swe trzewia wszystko co dało się skonsumować . Urzędnicy a jakże, też załapali się pod ten rozdzielnik, dystrybucja w aparacie państwowym szła od góry do dołu tak aby nikt nie był pokrzywdzony…

 

Złamać siłę armii, od razu się nie da, a więc krok po kroczku. Na początek zaproponujmy rządy kilku niby to głęboko zatroskanych o dobro ojczyzny patriotom, jako że jeden szef nie ogarnie wszystkiego, potrzebna tetrarchia – rządy czterech, a co za tym idzie, trzeba wyznaczyć cztery obszary z ich strategicznymi stolicami: Mediolan w północnej Italii, Sirmium niedaleko Dunaju – dzisiejsza Serbia, Trewir nad Renem i Nikomedia w Azji Mniejszej. Aby nie budzić niepotrzebnych podejrzeń, Rzym jest jakby z nazwy uprzywilejowanym, wolnym miastem.

 

Czterech szefów: dwóch większych, dwóch mniejszych, dwóch Augustów. Tak więc są: Dioklecjan, Maksymian, dwóch Cezarów: Galeriusz i Konstancjusz. Kolejne wewnętrzne zastosowanie reguły: divide et impera dla realizacji dalekosiężnych celów. Podzielono państwo. Co to oznacza? Praktycznie: podzielono władzę, podzielono co najważniejsze wojsko, podzielono administrację, podzielono skarb. Aczkolwiek chwilowo wzajemnie sobie pomagano, dlatego że władcy byli swojakami z Ilirii, to jakoś się dogadywali.

 

Wybiegliśmy troszkę do przodu w świetlaną przyszłość. Dioklecjan wybrany przez żołnierzy musiał się zmierzyć z Karinusem. Był jeszcze inny aspirant do szefowania Julian Sabinus. Karinus pokonał Sabinusa. Został Dioklecjan, który ze wschodu przez Bałkany idzie w stronę Caput Mundi. Rozstrzygająca bitwa następuje w dolinie rzeki Margus. Szala zwycięstwa przechyla się raz na jedną raz na drugą stronę. Raz tak, raz tak – oj zaczyna być niebezpiecznie dla Dioklecjana. Uruchamia się ekspresowo agenturę Hansów Klossów czy innych Sztyrliców na terytorium wroga. Karinusowy Sztab Generalny zaciukał samego Karinusa. Wersja półoficjalna – oficerowie którzy dokonali eliminacji Cesarza dowiedzieli się ze zdumieniem – iż Karinus czynił daleko idące awanse w stosunku do żon wymienionych zamachowców. Włącznie jakoby z dosłowną konsumpcją wdzięków. A przecież wiadomo – nie wyrywa się mężatek w miejscu pracy! Zdradzeni jakoby mężowie już dobrze wiedzieli jak należycie trzeba odpłacić za bycie rogaczami. O losie żon – historia milczy.

 

Z miejsca żołnierze Karinusa złożyli przysięgę – będziemy Dioklecjanie służyć Ci do końca twego lub naszego. I wszyscy razem w braterstwie broni spacerkiem idą do Rzymu. Chociaż nie wiadomo czy tak szybko doszli. Czekała przeprawa z Sarmatami. Szczerze powiedziawszy Dioklecjan nie przepadał za Rzymem. Co ciekawe, oficjele pełniący rządy nie stracili pracy. Clementiia Diocleciana. Łaskawość i łagodność nade wszystko.

 

Jeszcze rozprawa z Persami, wojny podjazdowe z północnymi barbarzyńcami i jakoś daje się wprowadzić chwilowy porządek, jakże potrzebny dla rozwoju chociażby spokojnego handlu, bogacenia się wąskich elit i życia.

No, trzeba też w międzyczasie zrobić porządek z chrześcijanami. Następuje jak raz okrągłe - dziesiąte na przestrzeni dziejów prześladowanie chrześcijan. Zasięgnięto wyroczni Apolla, zaś wyrocznia przekazała tekst że są tacy w bliskim i dalszym otoczeniu cesarza, nieczyści i niegodni nazwy człowieka czyli chrześcijanie z którymi koniecznie trzeba zrobić porządek. Bo inaczej źle się będzie działo w państwie rzymskim.

 

Uderzono w elitę kierowniczą chrześcijaństwa. Uderz w pasterza a owce się rozproszą! Skierowano uwagę na biskupów, diakonów, prezbiterów. Chrześcijan na świeczniku. Służyło to zdyscyplinowaniu obywatelskiemu. Nie do końca owe krwawe zdyscyplinowanie się sprawdziło, ponieważ nie jest tak że nie ma ludzi niezastąpionych – że każdego można wywalić na bruk. Tak czynią tylko ludzie mali, zasklepieni w swym skancerowanym samouwielbieniu. Rozrastającego się poprzez cichą, cierpliwą, konspiracyjną robotę chrześcijaństwa nie da się wykorzenić. Prawdziwi wysokiej rangi profesjonaliści są zawsze i wszędzie cenieni.

 

Każdy obywatel aby przejść pozytywnie weryfikację iż nic konspiracyjnie nie knuje przeciw państwu - miał spalić kadzidło w imię ubóstwionego Cesarza jako ofiarę dla tradycyjnej religii pogańskiej. Ze strony chrześcijan w różny sposób radzono sobie aby żądaniu stało się zadość - a to wysyłano zastępców i podrasowywano oświadczenia lojalności, gdzieś tam emigracyjnie się konspirowano, czy dyskretnie ewakuowano. Są prowincje o minimalnym natężeniu prześladowań. Byli też lapsis - upadli – robiono na pokaz teatrum na potrzeby władzy a co innego myślano w rzeczywistości. Nie bądźmy zbyt rygorystyczni. Przypominamy w tym miejscu iż Piotr – Kefas – Opoka, co najmniej trzy razy ostro wyparł się swojego Mistrza z Nazaretu w bardzo krótkim czasie, czy były inne upadki Pierwszego Papieża, sprawa dyskusyjna. Oczywiście zachowanie czystości intencji, zadośćuczynienia i pokuty jest prawdziwym wyzwaniem w takich przypadkach, nawet dzisiaj. Niektórym rygorystycznym ortodoksom chrześcijańskim za bardzo to się nie podobało – według nich najlepiej by było aby całe gminy chrześcijańskie z imieniem Chrystusa na ustach szły śpiewając: „na stos rzuciliśmy - nasz życia los na stos na stos”…

 

Istniały też grupy postępujące al contrario – wręcz odwrotnie. Na miejsce weryfikacji pogańskiej, przychodziły chrześcijańskie, ekstatyczne ekipy, śpiewające psalmy, z błyskiem dziwnego szczęścia w zamglonych oczach, jak gdyby już przeczuwającego niebiańskie rozkosze, przynoszące ze sobą szczególnie cenne księgi liturgiczne, oznajmiając władzy że oni chcą za wszelką cenę stać się tu i teraz, od razu męczennikami, i palcie ich na stosie albo ścinajcie głowę. No, w takich wypadkach różnie z nimi postępowano. Rozsądni, zdrowo myślący pasterze podchodzili z rezerwą do takich poczynań.

 

W ślad za klajstrowaniem, sklejaniem państwa, następują reformy biurokratyczne. Stwarza się mniejsze okręgi administracyjne, oczywiście tak aby był lepszy poziom kontroli. Biurokracja zależna jest bezpośrednio od państwa. Sprawna administracja sięgała najniższych komórek państwowych.

 

Dioklecjan jak prawie każdy z władców nakłada oczywiście podatki, ale nie opodatkował ani senatorów, ani kupców.

 

Ma miejsce dewaluacja pieniądza, zmniejszano szlachetne metale w monecie. Na nic walka ze spekulacją. Autorytety w temacie są dumne i radośnie podniecają się iż Dioklecjan wprowadził w końcu, mocny pieniądz – złoty! Ojej to cudowne ale co z tego? Czy to coś zmieniło? Czy poprawiło sytuację? Szlachetne złoto nie wiadomo jak wsiąkało w jakąś czarną dziurę.

 

W każdym razie, Dioklecjan odsłużył swoje i można powiedzieć poddał się do dymisji, władzę objętą przekazał innym. Co ważne zrobił to dobrowolnie – wycofał się z życia publicznego. Emeryturę spędzał w pałacu w Spalato, ale coś mu się przestawiło pod kopułą, co było podobno widać, słychać i czuć. Ponadto był kompletnie zafiksowany uprawą swego ogródka. Pieleniem i pielęgnowaniem grządek. Nie wiadomo czy tylko udawał, nie wiadomo też czy prewencyjnie gościa nie otruto może nawet własnoręcznie wyhodowaną sałatą z własnego ogródka czy innym ekologicznym jedzeniem.

 

Potem przychodzą i odchodzą: Maksymian, Amandus, Karauzjusz, Alektus, Domicjusz Dominian, Konstancjusz Chlorus, Galeriusz, Flawiusz Sewer, Maksencjusz, Lucjusz Domicjusz Aleksander…

 

Kręci się w głowie od tych imion… Stop! Tuż przed ostatnim bohaterem tego rozdzialiku jest jeden cesarz Galeriusz przezywany Pastuchem z racji niskiego pochodzenia. Niby wiemy że najkrwawsze prześladowania wiążą się z osobą Dioklecjana, winien wszystkiemu okrutny, niedobry Dioklecjan, ale sam Dioklecjan naprawdę mocno się wahał czy warto przetrzebić tych chrześcijan. Galeriusz mocno działa w kierunku radykalnych rozwiązań antychrześcijańskich, jest to taki zły duch Dioklecjana. Wygląda na to, że to dzięki jego podszeptom rozpętano prześladowanie chrześcijan, a i sam Galeriusz najmocniej prześladował. Niespodzianie Galeriusz zachorował na bardzo brzydką chorobę. Jakiś okropny syf, ekstremalnie brzydka franca, nowotwór, czy inne świństwo wyskoczyło mu na narządach płciowych i zaczęło to się szybko rozrastać. Dlatego wyluzował a nawet w 311 roku krótko przed swą śmiercią wydał, być może za sugestią jakiegoś niedobitego, zakonspirowanego chrześcijanina lapsi z otoczenia dworskiego - specjalny edykt znoszący prześladowanie chrześcijan.

 

W końcu jest słynny Konstantyn Wielki. Przekaz cesarski jest prosty. Trzeba dać chrześcijanom wolność kultu bo niepotrzebne są niesnaski. Zresztą, piękny, nowy, pachnący świeżością Konstantynopol trzeba zbudować… Otworzyć nowe narracje strategiczne. Tak więc po co jeszcze chrześcijan gnębić? Jak będą podskakiwali to wymyśli się im jakąś herezję, sypnie groszem... Właśnie tak, tak w razie czego zrobimy! Jak trzeba będzie to któryś ośrodek decyzyjno – inspirujący z pewnością nie poskąpi grosiwa w lansowaniu bardziej newralgicznych i ważnych spraw tylko na pozór mających charakter teologiczny!

 

Kostek Wielki, łożył potężne sumy na duchowieństwo, wojsko, nową stolicę. Skąd kasa!? I to potężna! Wszak i z pustego nawet Salomon nie naleje. Złupił senatorów i bogaczy, zaciekłych pogan i ich dobra? Może po części tak, ale senatorowie nie w ciemię bici, poczuli świeży powiew wiatru który wieje kędy chce i mogli po krótkim, zindywidualizowanym, intensywnym kursie katechumenatu dać się ochrzcić.

 

Co generuje dobra? A chociażby: handel, polityka, religia. Zawsze są te podstawowe triumwiraty pieniężne z pochodnymi, czasami za kotarą wydarzeń kryje się jeden z drugim w dyskretnych odcieniach szarości, którzy też jakoś tam brylują na parkiecie doczesnego świata.

Przypatrzmy się religii. Religia a więc miejsca kultu. Świątynie. Kapłani to rzec by można lekarze – dusz i ciał. Ich hermetyczna wiedza potrafiła zagospodarować wiele elementów i sfer życia ludzkiego. Stąd też w podzięce wdzięczne wota od ludzi że coś przywróciło równowagę, naprawiło, uleczyło, pomogło w nieszczęściu, czy towarzyszy szczęściu. Nastąpiła utożsamiana z Sacrum nadprzyrodzona interwencja której nie da się wytłumaczyć logicznie brzmiącymi kategoriami i stąd wobec wysłuchanych próśb, następuje bynajmniej nie poetyczna, teoretyczna ale czysto namacalna, konkretna wdzięczność.

 

Pamiętajmy że świątynie jakichkolwiek proweniencji religijnych od pradawnych czasów - hen hen niknących w pomroce dziejów zawsze miały: ciekawe pomysły na inwestycje, szlachetne kruszce i czego tylko dusza zapragnie. Można to zdobyć, można to przejąć – lub przekazać, albo oni mogą dać - powiedzmy takie ichniejsze kredyty czy pożyczki aby móc zrealizować nowe projekty i marzenia…

Ale kasę trzeba oddać – i to z nawiązką bo postraszymy reakcją pogańską czy heretycką jeżeli nie zwróci się keszu dla pożyczkodawców.

 

Przy okazji, Cesarz to Pontifex Maximus – Kapłan Najwyższy. Mógł więc Costantino teoretycznie dysponować dobrem świątynnym. Ale zawsze jest ktoś nieoficjalnie jeszcze wyższy i jeszcze bardziej niezależny niż ci co są na świeczniku i zapytujemy samych siebie czy padło podczas owych deliberacji, dotyczących nowej rzeczywistości – stwierdzenie „wchodzimy w ten biznes ” z ust zainteresowanych. Czasami, kartkując foliały historii antycznej ma się przemożne wrażenie że „wielcy” Cesarze - wielkiego Imperium są na liście płac niewidocznych „dwupłciowych” gildii kupiecko - informacyjnych czy kogoś tam jeszcze mocniejszego i jak trzeba skierować uwagę na biznes w którąś stronę - to idzie się w bardzo daleką drogę czy robi coś co trzeba w konieczności dziejowej bez żadnych cesarskich dąsów czy głupich pytań. Kończąc, tolerancyjny Edykt mediolański 313 roku cesarza Konstantyna wprowadził nowy faktor, komponent na scenę świata. A co będzie dalej to o tym być może kiedyś...

 

 



tagi:

toscano7
13 grudnia 2019 04:17
7     1270    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:


chlor @toscano7
13 grudnia 2019 08:12

Ładnie się ten Konstancjusz Chlorus nazywał.

zaloguj się by móc komentować


jolanta-gancarz @toscano7
13 grudnia 2019 10:53

Tytułem uzupełnienia i rozjaśnienia: https://www.nacjonalista.pl/2019/11/06/tadeusz-gluzinski-zydzi-a-rozstroj-cesarstwa-rzymskiego/

A gdyby się komuś medium nie podobało, to polecam tłumaczenie E. Kniażyckiego fragmentu książki "Polityka żydowska we wczesnośredniowiecznej Europie Zachodniej” Bernarda Bachracha, zamieszczone w numerze specjalnym (żydowskim) SN z 2016 r. Okres nieco późniejszy, ale z nawiązaniem do starożytności, czyli sprzed upadku zachodniego cesarstwa.

zaloguj się by móc komentować


Maryla-Sztajer @toscano7
13 grudnia 2019 22:35

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/7166/bizancjum

Ta autorka specjalizuje się w tematyce. Niestety nie gospodarka ale można się we wcześniejszych pracach czegoś doszukać.

.

 

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować